Ludzie Main

Anita Jancia-Prokopowicz. Teatr jest moim drugim domem

Z Anitą Jancią-Prokopowicz rozmawiała Anita Szymańska |

Anita Jancia-Prokopowicz. Bielszczanka. Aktorka teatralna i filmowa. Zagrała m.in. w „Barwach szczęścia”, „Dniu kobiet” czy „Szpilkach na Giewoncie”. Gra w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Spotykamy się dwa kroki od teatru, w bielskiej cukierni Cremino, do której ciągle zagląda ktoś znajomy.

Anita Szymańska: Jesteś bielszczanką, która po szkole teatralnej tu nie mieszkała. Teraz grasz w Teatrze Polskim. Lubisz wracać do Bielska-Białej?
Anita Jancia-Prokopowicz: Bielsko-Biała jest cudowne, to idealne miasto do życia. Mieszkańcy są sobie życzliwi, spotykam tu cudownych ludzi. To jest to, za czym zawsze tęskniłam – za ludźmi, klimatem, górami.
Zupełnie inne tempo życia niż w Warszawie. 
AJ-P: Tak, ale nie wiem, czy jest to kwestia tempa życia, czy czasów, w których żyjemy. Mam wrażenie, że w Bielsku-Białej ludzie są bliżej siebie. To jest wspaniałe, że z Cygańskiego Lasu, gdzie mieszkają moi rodzice, mogę przyjechać do teatru na rowerze miejskim, a po próbie wrócić na nim do domu. Okolice Bielska-Białej są dla mnie też cenne pod względem sportowym – od dziecka jeżdżę na nartach, biegałam ultramaratony (biegi górskie). Brałam kiedyś udział w Wyrypie Beskidzkiej, prawie 24 godziny na nogach, 100 kilometrów. Na dodatek musiałam dojść w określonym czasie, bo umówiłam się z mężem, że mnie odbierze. Czekam na śnieg, moim marzeniem jest skitour. Tu też mam swoje ulubione korty, na których gram w tenisa.
Tak, ta bliskość, która powoduje, że w kilkanaście minut możesz znaleźć się w górach, nie tracąc nic z życia miasta, jest doskonała.
AJ-P: Oczywiście! Do tego powstało tu w ostatnim czasie mnóstwo nowych, ciekawych miejsc. Aquarium, Cremino, Celna czy nowy klub jazzowy – to są znakomite, kreatywne miejsca. Teatr jest też takim miejscem, co jest rzadkością w skali naszego kraju, ludzie chodzą chętnie do teatru, bilety są sprzedawane z dużym wyprzedzeniem i często ich brakuje. Znajomi pytają o repertuar z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Teatr jest bardzo ważny dla bielszczan, a pójście do teatru jest świętem. Różnorodny repertuar sprawia, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Mam wrażenie, że w teatrze jesteście strasznie zapracowani, premiera za premierą…
AJ-P: Rzeczywiście jest to bardzo intensywny czas, bo równolegle są przygotowywane trzy premiery. Już wkrótce wystawiana będzie sztuka „Wujaszek Wania” A. Czechowa w reż. W. Śmigasiewicza (premiera 2 grudnia – przyp. red.). Właśnie rozpoczęły się próby do spektaklu „Wszystko w rodzinie” R. Cooneya w reż. W. Mazurkiewicza, co jest gwarancją wyśmienitej zabawy. Już na etapie czytania scenariusza, jadąc pociągiem, zaśmiewałam się w głos, od czasu do czasu orientując się, że ktoś na mnie patrzy. Poza tym powstaje też koncert noworoczny, moje koleżanki i moi koledzy z teatru przepięknie śpiewają, czego im zazdroszczę, bo ja dobrze się czuję jedynie w piosence aktorskiej. Myślę, że ten koncert będzie cudowną propozycją sylwestrową i nie tylko. W tamtym roku graliśmy „Boeing, Boeing”, który widzowie cały czas chcą oglądać.
Tak, z rewelacyjną twoją rolą.
AJ-P: Jestem szczęśliwa, że mogłam ją zagrać, ponieważ w większości przypadków tę postać grają mężczyźni. W warszawskiej wersji grał ją Cezary Kosiński, więc w takim przypadku sprawa jest załatwiona, bo wychodzi facet przebrany za kobietę i od razu wszyscy się śmieją. Oczywiście na początku zastanawiałam się, jak to zrobię. Bardzo lubię grać ten spektakl. Myślę, że w przygotowywanej sztuce „Wszystko w rodzinie” będzie podobnie i widzowie będą się dobrze bawić. „Wszystko w rodzinie” jest najzabawniejszą farsą Raya Cooneya. Akcja toczy się w sposób wielce skomplikowany i zaskakujący. W szpitalu św. Andrzeja w Londynie przygotowywane jest świąteczne przedstawienie dla pacjentów. Jednocześnie odbywa się tam zjazd neurologów… Już samo połączenie tych dwóch wydarzeń nie może skończyć się dobrze. Cała sytuacja zaczyna się mocno komplikować, narasta balon kłamstw, w które uwikłany jest główny bohater. W pewnym momencie na scenie mamy totalne szaleństwo.
Jak to się stało, że wróciłaś do Bielska-Białej?
AJ-P: Odkąd skończyłam szkołę, moje losy zawodowe różnie się toczyły. Po szkole byłam w teatrze w Toruniu, w Warszawie, potem w offowych teatrach, w Radomiu… Nigdy na stałe, to były pojedyncze role. Ale zawsze chciałam grać w Bielsku-Białej. Za każdym więc razem, kiedy był nowy dyrektor, byłam na rozmowie, ale widocznie to nie był wtedy ten czas. I dopiero dyrektor Witold Mazurkiewicz dał mi tę możliwość, jestem mu za to bardzo wdzięczna. Nie dość, że dołączyłam do świetnego zespołu teatralnego, to jestem w swoim rodzinnym mieście.
Ale na co dzień mieszkasz w Warszawie?
AJ-P: Tak, jednak coraz częściej jestem tutaj i kto wie, czy ta proporcja się nie odwróci. W ostatnim czasie jestem w domu gościem, wracam tylko na dwa, trzy dni. To jest dosyć kłopotliwe, bo mam małe dzieci, które wymagają mojej obecności. Tu mam rodziców i całą rodzinę, dlatego często w ubiegłym roku zabierałam synka ze sobą. Myślę więc, że któregoś dnia nastąpi taki moment, że wrócę do Bielska-Białej. Tym bardziej że zdjęcia do filmu czy serialu nie odbywają się tylko w Warszawie, teraz na przykład często jestem w Bieszczadach, gdzie realizowany jest serial HBO „Wataha”. Bielsko-Biała jest tak dobrze skomunikowane z innymi miastami, że w trzy godziny jest się w Warszawie. Poza tym jest Internet, wszyscy są bliżej. Inne czasy. Ciekawsze rzeczy czasami dzieją się w Bielsku-Białej niż w stolicy.
Zdjęcia do filmów, spektakle teatralne, małe dzieci. Jaki masz sposób na to, żeby to wszystko pogodzić?
AJ-P: Przyznam się, że trudno jest mi to pogodzić. Nie da się. O wielu rzeczach zapominam albo nie mam na nie czasu. Coś mi wypadnie, czegoś nie zrobię, nie mam czasu dotrzeć do fryzjera. Samo życie.
Ludzie rozpoznają cię na ulicy?
AJ-P: Czasem mnie ktoś zapyta, ale zawsze jest to dużym zdziwieniem, że ktoś mnie kojarzy z telewizji. Nieraz miewam takie sytuacje: „Skądś panią znam… Zaraz zaraz, pani robi zakupy w Biedronce”. Liczba seriali jest taka duża, że ludzie już nie umieją jednoznacznie skojarzyć aktorów z jedną rolą. Grałam w „Szpilkach na Giewoncie”, w „Barwach szczęścia”, część osób widziała „Watahę” czy „Dzień kobiet”, ale nikt nie kojarzy mnie z „Tańca z Gwiazdami”, ja wolę swój świat. Nie lubię bywania. Cenię, że ktoś chce ze mną pracować i docenia mnie za aktorstwo, za to, co sobą reprezentuję, a nie to, co na siebie włożę. Cenię sobie inne rzeczy – to, że mogę z tobą usiąść, napić się kawy i porozmawiać, a nie zastanawiać się, co założyć. Bywanie kosztuje sporo energii, a ja mam inne priorytety!
Poza aktorstwem piszesz wiersze…
AJ-P: Tak, czytałam swoje wiersze na bielskiej edycji Krakowskiego Salonu Poezji, co było dla mnie dużym przeżyciem. Zrealizowałam do projektu „Pomiędzy” dwa krótkie filmy, cały czas myślę o dokończeniu tego, ale widocznie nie jest to odpowiedni moment, za dużo mam innych spraw na głowie. Poezja jest mi bardzo bliska, niedawno w Bielsku-Białej odbył się 100 Jubileuszowy Krakowski Salon Poezji Anny Dymnej, gdzie miałam okazję czytać wiersze J. Twardowskiego u boku wspaniałych artystów. Niezapomniany wieczór, piękne spotkanie.
Co aktorsko działo się w twoim życiu w ostatnim czasie?
AJ-P: Przed wakacjami zagrałam w filmie „Sztuka kochania” o Michalinie Wisłockiej w reżyserii Marii Sadowskiej. Akcja filmu dzieje się w latach 50., 60. i 70., a więc kostiumy, scenografia, fryzury, wszystko to pozwalało przenieść się w inne czasy, fantastyczna przygoda. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ten film w kinie. Przed wakacjami miałam też premierę komedii „Z twoją córką nigdy” w ramach Bielskiej Sceny Inicjatyw Aktorskich, jest to przezabawna komedia o kryzysie wieku średniego, na którą serdecznie zapraszam. Miałam też zdjęcia do bardzo fajnej trzydziestki (film młodego reżysera – przyp. red.) „Totalna harmonia” Romana Janosza, która będzie w przyszłym roku na festiwalu w Gdyni. Bardzo ciekawa historia, która dzieje się w środowisku muzycznym, w filharmonii szczecińskiej. Grałam skrzypaczkę, u boku głównego bohatera, Wojtka Mecwaldowskiego. Bardzo sobie cenię pracę z młodymi reżyserami, bo można się uczyć i cały czas rozwijać. To nie są filmy komercyjne, ale festiwalowe, reżyserzy też się uczą, jest w nich możliwość poszukiwania czegoś w sobie.
Co jest ci bliższe, teatr czy kino?
AJ-P: Myślę, że nie można tego tak porównywać, są to zupełnie inne środki wyrazu. Teatr jest żywy, wychodzisz na scenę i masz kontakt z widzami. Praca w filmie wymaga od aktora innego rodzaju skupienia. Na planie scenę powtarza się kilkukrotnie i nigdy do tego już się nie wraca. Jeśli chodzi o mnie, zdecydowanie wolę teatr.
Poza aktorstwem, sportem i wierszami co jeszcze robisz?
AJ-P: Zapisałam się na kurs stolarstwa i tapicerowania mebli. To daje mnóstwo frajdy, satysfakcji i jest dla mnie sposobem na odreagowanie.
Dziękuję za rozmowę.
AJ-P: Dziękuję i do zobaczenia w teatrze albo na kawie.