Felieton

BIKINI Z CUKINII

Tekst: Roman Kolano |

Wiosną ziarenka przykryłem kołderką próchniczej ziemi i otoczyłem troskliwą opieką. Pochylałem się, doglądając co dnia, co tam słychać u moich roślinek. Pieczołowicie wystawiałem na słońce i podlewałem. Czujnym okiem śledziłem każdy kiełek. Później nadszedł czas sadzenia. Bez ogródek powiem, że ogródek był zadbany, było tylko kilka grudek. Mijał dzień za dniem.

Nadszedł sierpień. Kształtna, zgrabna, szczupła taka, wylegiwała się, wyciągała. W letnie dni leżała w ogródku, opalając się wyzywająco. Spod liściastego parasola wyzierała zachęcająco gładka skórka. Pożerałem ją wzrokiem. Wieczorem podglądałem ją przez liście, podziwiałem jak rośnie. Delektowałem się zbiorami i smakiem delikatnego miąższu cukinii.

Ja obserwowałem cukinię, a żona mnie. Szybko dostrzegła moją fascynację. Początkowo była troszkę zazdrosna, że tak dużo czasu spędzam z cukinią. Domyślała się także, że nie chodzi o jedną. Za każdym razem była inna.

Małżonka mnie przejrzała. „Cukinia do wszystkiego. Wszystko z cukinii. Tylko cukinia. Chcesz cukinii – to będziesz ją miał!” – wymyśliła hasło i zaczęła je realizować.

Lubię cukinię, no co? Miałem taki okres w życiu, że nie nadużywałem warzyw. Teraz nie mogłem się nią nacieszyć. Cukinii nie znałem wtedy wcale. Odurzałem się czymś innym. Poczułem, że w tym roku muszę to wszystko nadrobić, wypełnić treścią ten czas nieobecności, wszystkie te lata, kiedy jej nie znałem i nie pragnąłem. Taka chyba kumulacja we mnie nastąpiła albo kryzys wieku średniego.

Obrodziły. Patrz, jakie dorodne” – powiedziałem z dumą do żony. Miałem przy tym nieodparte wrażenie, że dolałem oliwy do ognia. Na dodatek ta podłużna forma życia miała równocześnie mało kalorii i dużo cukru, a mimo to była smukła i jędrna. Tego moja ślubna wybaczyć jej nie mogła.

Mnożyły się insynuacje i posądzenia, a to że zapraszam ją na kolację, a to że tylko przy jednej piętnastowatowej lampce i przy kilku lampkach wina. Szukała nawet w moim kalendarzu, czy mam zaznaczone imieniny Cukinii.

Małżonka coraz częściej wtrącała niby mimochodem uwagi typu, że „za młoda”, „za wcześnie wyrywam” itp. Rozwój nieprzypadkowych wypadków był nieunikniony. Wakacyjna przygoda przerodziła się w koszmar. Żona nie pozwalała, żeby cukinia odstępowała mnie choćby na krok.

Śniadanie – cukinia poćwiartowana, drugie śniadanie – cukinia podsmażana, wcześniej posiekana, obiad – grillowana, drążona, duszona, krojona w kostkę, siekana, obdzierana ze skórki, patroszona… Podwieczorek – ciasto z cukinii. Kolacja – pasta z wielokrotnie zmielonej cukinii do smarowania grillowanej cukinii.

Jak tylko coś urosło na grzędzie – ciach, pod nóż na plasterki albo nad ogień.

Kiedy dzieci mówiły przy posiłku: „Mamo, my nie chcemy cukinii” – dostawały przypiekane, podrumienione ziemniaczki z kminkiem, okraszone szpyrkami, ja natomiast podwójną porcję cukinii, której nie mogły już przełknąć. Moja żona znienawidziła cukinię w wersji sauté. Kiedyś przyniosła mi starą, pomarszczoną, skurczoną, chropowatą, zbutwiałą cukinię, coś jakby kawałek opony z kamaza. „Patrz, co czas zrobił z tym pięknym owocem” – poinstruowała prawdopodobnie ostrzegawczo.

Pewnego razu zamiast schabowego podała mi kotlet z cukinii. Profanacja! Już wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Posunęła się za daleko. Zaczęło jej przeszkadzać moje mlaskanie i ślina przy spożyciu. Sprawa stanęła na ostrzu noża. Cukinii było coraz więcej. Otaczała mnie tylko cukinia. Nie mogłem już liczyć nawet na kompot z porzeczek, tylko z cukinii. Gdyby ten owoc miał jeszcze twardszą skórkę, musiałbym strugać z niego chodaki, a gdyby miał sierść, musiałbym go wyprawić i nosić w zimie.

Śmiało, popieprz sobie na talerzu. Śmiało! Ty popieprzony degustatorze, ty…” – mówiła z wyrzutem. Wyrzut był przeze mnie mocno odczuwany. Pieprzniczkę trzeba było kupić nową. Solą w oku było dla niej to niewinne warzywko. Mój delikatny przysmaczek podawała z maltretowanymi pomidorami albo z rozszarpaną na strzępy ostrą czerwoną papryką. Wyglądało to ostrzegawczo, jakby cukinia miała układ krwionośny z premedytacją uszkodzony przy pomocy ostrych narzędzi, tłuczka, tarki, siekaczki, pięści i damskich paznokci.

A może chcesz na ostro?”. Nie odpowiedziałem. Nie miałem odwagi odmówić, ale wyczułem w propozycji nutkę ironii. Podczas kolacji sporządzonej w afekcie przez moją żonę poczułem palącą potrzebę zaalarmowania straży pożarnej w celu ugaszenia pragnienia. Przydałaby się także karetka pogotowia do przywrócenia oddechu i byłbym zadzwonił, ale papryka była tak ostra, że sparaliżowało mi również dłonie.

Wytrzymałem – kamienna twarz. Znieruchomienie mięśni twarzy ustąpiło po dwóch dniach. Oddech wrócił wcześniej, przed zejściem sinizny.

Cukinia to takie niepozorne, delikatne, niewinne, zgrabne warzywko. Właśnie dlatego jest tak niebezpieczne. Trzeba uważać, co bierze się do ust.

Jak skończyła się ta historia? Ano skończyła. Zaczął się sezon ogórkowy. Żona będzie kisić.