Ludzie Main

Maciej Maniewski. Fryzjer gwiazd

Z Maciejem Maniewskim rozmawia Agnieszka Ściera |

Jest wszędzie tam, gdzie coś prosi się o uwagę. Uczy fryzjerów z całej Europy, a gwiazdy czekają miesiącami, aby znaleźć się na jego fotelu. Maciej Maniewski przekracza granice tradycyjnego fryzjerstwa, pokazuje moc pasji i profesjonalizmu.

Zawód: fryzjer! Mężczyźni marzą, żeby być pilotami, strażakami, kierowcami rajdowymi. Kiedy odkrył pan swoje powołanie?
Wielu fryzjerów mówi, że poczuło impuls bardzo wcześnie. Sam nie mogę powiedzieć, że kiedy byłem mały, strzygłem i czesałem lalki. Tak nie było. Zawsze miałem jednak zdolności manualne. Dużo rysowałem i malowałem. Jako dziecko byłem mistrzem konkursów plastycznych. Zawsze było mi bliżej do sztuki niż na przykład mechaniki pojazdowej. Kiedy w wieku 15 lat przyszedł moment podejmowania decyzji, miałem przed sobą dwie drogi. Mogłem zostać kucharzem lub fryzjerem. Na szczęście wybrałem drugą opcję.
Czesał pan koleżanki i kolegów w podstawówce? A może mamę?
Owszem. Moimi modelami byli członkowie rodziny. Najwierniejszym pozostawał przez lata mój dziadek. Mama? Oczywiście również. Teraz jest klientką moich najlepszych fryzjerów w warszawskim salonie. Doskonale rozumie, jak trudno jest mi znaleźć czas, aby dopasować nasze kalendarze. Pamiętam też inną historię. Kiedy wcześniej mama mieszkała jeszcze w Lublinie i dzwoniła, chcąc umówić się na wizytę do moich kolegów po fachu, siała postrach (śmiech). Gdy wymieniała nazwisko „Maniewski”, od razu fryzjerzy z Lublina czuli respekt. To zresztą bardzo miłe.
Choć fryzjerstwo to zawód przypisywany raczej kobietom, najbardziej znanymi fryzjerami są mężczyźni. Nie obawiał się pan przyklejenia łatki zniewieściałego?
Etykietki czy łatki są po to, by je zdejmować. Rażą mnie stereotypy. Sam ich unikam. Myślę, że w tym zawodzie liczy się przede wszystkim wrażliwość, i wolałbym rozmawiać właśnie o niej.
Kto jest pana wzorem do naśladowania? Vidal Sassoon, a może Antoni Cierplikowski?
Trudne pytanie. Obaj to absolutni mistrzowie. Kiedy myślę o ich pracach, mam gęsią skórkę. Jestem pewien, że dla wielu współczesnych fryzjerów są punktem odniesienia. Robili niesamowite rzeczy na całym świecie. Stworzyli to, co jest moim marzeniem – sieć salonów w różnych krajach. Nie bali się też produkcji własnych kosmetyków. To bardzo ciekawe inspiracje.
Czy można rozpoznać styl fryzjera po cięciu?
To nie są takie ślady jak w przypadku linii papilarnych, ale coś w tym jest. Często też mówi się, że fryzjerzy, którzy zaczynają od męskiego szlifu, są bardziej precyzyjni. Z kolei ci, których początki były związane z damskim fryzjerstwem, są bardziej manualni np. w temacie modelowania. Tak się mówi, ale zawsze znajdzie się jakiś wyjątek. Tych profesjonalnych podziałów jest coraz więcej. W moich salonach na przykład specjalizacja dotyczy kolorów, strzyżenia, czesania.
Jak rozpoznać styl Maniewskiego?
Tutaj mam prostą i szybką odpowiedź. Jestem zwolennikiem klasycznej i precyzyjnej pracy. Najważniejsze zawsze jest to, aby klient czuł się wygodnie z moimi propozycjami. Potrafił sobie łatwo poradzić z fryzurą. Klasyka obroni się zawsze i często powtarzam to fryzjerom podczas szkoleń. To nie sztuka szokować ekstrawagancją, dużo większe wrażenie wywołuje klasyka. Jest też – co tu dużo mówić – bardziej wymagająca dla fryzjerów. Ale to akurat coś, co bardzo sobie cenię.
Na czym polega pana fenomen? Tak wielu jest teraz stylistów fryzur?
Fenomen? To miłe słowo. Jestem mocno skoncentrowany na swojej pracy. Słowem, które od lat mi towarzyszy, jest konsekwencja. Dwadzieścia lat temu doskonale wiedziałem, że interesuje mnie tylko wielkie fryzjerstwo, robienie z tego biznesu w Polsce z pożytkiem dla tysięcy zadowolonych klientów.
Z każdym rokiem coraz bardziej doceniam rzetelną edukację. Najważniejszą misją w tej chwili dla całej marki Maniewski jest doskonalenie polskiego fryzjerstwa i stworzenie systemu dydaktycznego. Wizja, którą przekazujemy na szkoleniach, sprawia, że młodzi ludzie pielęgnują w sobie ciekawość i chcą podnosić poprzeczkę coraz wyżej.
Woli pan pracować z kobietami czy mężczyznami?
Nie mam takich preferencji. Lubię strzyc i kobiety, i mężczyzn. W moich salonach również obowiązują parytety (śmiech). Ja po prostu kocham swoją pracę!
Kogo ze znanych osób chciałby pan posadzić na fotelu w swoim salonie? Może komuś z polityków przydałaby się metamorfoza?
Z politykami wolałbym raczej nie zadzierać (śmiech). To drażliwy temat – i to nie tylko w Polsce, ale i na świecie. To bardzo dobre pytanie: kogo chciałbym posadzić na fotelu? Przypomina mi inne, podobne, które usłyszałem wiele lat temu. Odpowiedziałem wtedy, że Novikę i Oliviera Janiaka. Dzisiaj są moimi przyjaciółmi i stałymi bywalcami salonów marki. Teraz czas chyba na klientów zza wielkiej wody, może gwiazdy Hollywood? Ja uwielbiam wyzwania!
Prowadzi pan autorski program w TVN Style. Czy zauważył pan wpływ metamorfoz na zmiany w odwiedzanych przez pana salonach fryzjerskich w Polsce?
Trudno mi powiedzieć. Formuła programu „Afera fryzjera” polega na tym, że zmieniamy salon w trzy dni. Tyle trwa nagranie jednego odcinka. Na pewno jest to dla branży i osób, które odwiedzam, kubeł zimnej wody. Nie boję się zadawania trudnych pytań. Często pojawiają się łzy. Jednak tylko od uczestników programu zależy, czy przyjmą i wykorzystają moje uwagi. Pewnych lekcji nikt nie odrobi za nas… Trzeba się zmobilizować i wziąć do pracy.
Cieszy mnie, że program tak dobrze się ogląda. Jesteśmy w pierwszej piątce, jeśli chodzi o wyniki stacji. Wiem też, że spodobał się szerszej publiczności, a dowodem jest fakt kręcenia kolejnej edycji. Dzisiejszy dzień wygląda na przykład tak, że dopijam kawę, pakuję walizki i lecę do Gdańska na plan.
Ludzie chcą uczyć się nowych rzeczy?
Ludzie nie lubią zmian – taka jest prawda. Uważam jednak, że odpowiednie przekazanie wiedzy i dobra edukacja plus motywacja to klucz do sukcesu. Każda nowość i każdy trening są rozwojem. Ale trzeba też chcieć być coraz lepszym.
Techniki można się nauczyć. Ale co z talentem? Jak dobiera pan współpracowników?
Jestem szczęściarzem. Często to podkreślam. Team Maniewski to prawie 60 ludzi, pracujących w czterech salonach. Są niesamowicie utalentowani we wszelkich zakresach. To prawdziwi indywidualiści. Przyciąga ich do mojej marki pasja, którą bardzo szybko dostrzegam i rozwijam. Branża doskonale wie, że jeśli czegoś można się nauczyć – to w Akademii Maniewski. Ciężko pracowaliśmy na taką opinię. Jesteśmy prekursorami wielu technik i rozwiązań. Sami, aby się rozwijać i uczyć, zapraszamy do Polski gwiazdy fryzjerstwa. Moja ostatnia inwestycja to ściągnięcie grupy Allilon z Londynu – to były pierwsze i jedyne w kraju warsztaty tego typu. Nasz zespół bardzo często wyjeżdża też na pokazy zagraniczne.
Czy w tej branży można jeszcze zaskoczyć?
Oczywiście. Fryzjerstwo to żywy organizm – pulsujący i kreatywny. Podobnie jak w innych dziedzinach związanych z modą widzimy powroty do inspiracji z ubiegłych lat. Pewne motywy czy tematy będą się powtarzać, ale cała sztuka polega na tym, aby twórczo interpretować je na nowo. Sam to robię. Łączę to, co było, z tym, co wydaje mi się, że będzie. Teraz tworzymy najnowszą kolekcję, zaczynamy produkcję sesji zdjęciowej i klipu. Niedawno zakończyliśmy pracę nad wielkim show, które pokazaliśmy fryzjerom z całej Europy w Turynie. Niespodzianek nie brakuje.
Czego możemy się spodziewać w sezonie 2017?
Zdecydowanie widzę i czuję klasyczny powrót do lat 70. Te akcenty na pewno się pojawią. Jednocześnie marzę o stworzeniu kolekcji inspirowanej rozgrzaną słońcem Kalifornią. Mam nadzieję, że podobnie jak ja zakochacie się w stylu surfersko-hippisowskim.
Jest pan społecznikiem. Wspiera pan fundację Rak&Roll oraz akcję Daj Włos?
Jestem również ambasadorem specjalnego programu Organizacje Społecznie Zaangażowane. Otwieramy właśnie Fundację Hair M Club. Obserwując przez ponad 20 lat edukację w Polsce, która również mnie w wieku 15 lat bardzo zawiodła, postanowiłem coś zrobić. Z narzekania nic nie wynika. Z działania owszem. Fundacja HMC będzie zrzeszała najlepszych fryzjerów z Polski, ale co najważniejsze, chcemy zająć się dzieciakami, które zastanawiają się, jaką drogę wybrać. Myślę też o specjalnym systemie stypendialnym dla utalentowanej młodzieży, która z różnych powodów nie może się rozwijać.
Jaki prywatnie jest Maciej Maniewski?
Prywatnie? Mam 10% czasu na życie prywatne. Większość tak zwanego „czasu wolnego” spędzam z telefonem w ręce i na wymyślaniu kolejnych koncepcji. O prywacie nie ma mowy.
Co pana odpręża? Książka, a może podróże?
Najbardziej lubię aktywny wypoczynek. Wtedy nie mam natłoku myśli w głowie. Od razu myślę o snowboardzie lub kitesurfingu, który kocham, ale przez ostatnie kontuzje nawet tego musiałem sobie odmówić na jakiś czas. Liczę, że szybko wrócę do formy.
Ma pan swoje ulubione miejsca? Można pana spotkać także w Bielsku-Białej?
Bardzo lubię to miasto. Mam do niego wielki sentyment. Pomieszkiwałem kiedyś w tamtych okolicach. Prywatnie mam miłe wspomnienia. Zawodowo natomiast Bielsko-Biała nie kojarzy mi się najlepiej. Próbowałem tam rozwijać swoje pomysły, jednak aby robić to na takim poziomie, jak lubię i potrafię, postanowiłem przenieść salon do Katowic, na główny deptak – 3 Maja 17. Po raz kolejny przeczucie mnie nie zawiodło. To olbrzymi sukces i fantastyczny team. Zajrzyjcie na naszą stronę www.maniewski.pl i sprawdźcie, jak wyglądają metamorfozy, które robią styliści. Dzisiaj w Katowicach odwiedza nas bardzo wielu klientów z Bielska-Białej i okolic. Cały czas chciałbym też dawać szansę utalentowanym fryzjerom. Napisz do mnie (praca@maniewski.pl) – jeśli chcesz się rozwijać, chętnie pomogę.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Czego można panu życzyć?
Powrotu do kondycji sportowej i realizacji planów – może znajdę w końcu czas, aby odpocząć i popływać. Rok 2017 w mojej marce będzie upływać pod hasłem PRZEKRACZANIA GRANIC. Bardzo wiele się wydarzy… Życzenia słońca, wiatru i energii na pewno się przydadzą.