Ludzie

Słowa to całość z muzyką

Z Piotrem Wróblem rozmawia Agnieszka Ściera |

Piotr Wróbel – ur. 1978, autor tekstów piosenek, kompozytor, wokalista. Współtwórca zespołu Akurat, z którym nagrywa właśnie 7 album. Jesienią 2015 wydał swoja pierwszą solową płytę pt. „Ty i Ja i Świat”. Większość życia spędził w Bielsku-Białej, obecnie mieszka na wsi. Tata dwójki dzieci.

Agnieszka Ściera: Piszesz teksty, grasz i śpiewasz w rockowym Akurat, wraz z Marcinem Bzykiem jako Nohucki nagrałeś mocno elektroniczną płytę „Cyberpunk”, teraz wydałeś pod własnym nazwiskiem krążek „Ty i Ja i Świat”. Nie umiesz się zdecydować na jedną stylistykę? Masz zbyt dużo pomysłów? A może ciągle szukasz?
Piotr Wróbel: Muzyka to ogromna przestrzeń, z której można czerpać. Ograniczanie się do jednej stylistyki bywa dobre dla młodych twórców, bo definiuje ich na starcie i daje im punkt odniesienia na przyszłość.
Czyli czujesz się stary?
Dwadzieścia lat na scenie robi swoje… Stary chyba nie, ale na pewno dojrzalszy.
Poza tym otwarcie się na różne gatunki muzyczne stwarza okazję do poszukiwań na styku tych gatunków, co z kolei sprzyja tworzeniu rzeczy nowatorskich. Pomysłów mam faktycznie wiele. Więcej niż mogę zrealizować w jednym projekcie, dlatego oprócz Akurat uruchomiłem projekt solowy, wydając we wrześniu album „Ty i Ja i Świat”. Chciałbym działać dwutorowo: w Akurat realizując tę bardziej drapieżną stronę swojej natury, a jako Piotr Wróbel – tę wrażliwszą.
Udaje ci się łączyć te dwie muzyczne osobowości: Akuratowego pana Hyde’a z doktorem Jekyllem z „Ty i Ja i Świat”?
Pomimo różnic jest w nich dużo wspólnych mianowników.
Przede wszystkim ty…
I to, co ze sobą niosę, czyli słowa, głos, sposób śpiewania, spojrzenie na świat.
To spojrzenie masz bardzo afirmacyjne. Nie jesteś typem narzekacza. Nawet melancholijne utwory niosą ze sobą spory pozytywny ładunek. Nie pomylę się chyba, stwierdzając, że lubisz życie.
Owszem, lubię. Lubię refleksję, ciepłą herbatę, swoją rodzinę, wyjazdy w trasy, spotkania z przyjaciółmi. Lubię codzienność, małe rzeczy, które nie potrzebują wielkich słów, a są uniwersalne i mogą powiedzieć o rzeczach wielkich.
Granie w dwóch zespołach nie jest też pewnie łatwo pogodzić z życiem rodzinnym i wychowywaniem dzieci?
Logistyka życia rodzinnego jakoś poukładała się sama przez lata. Mamy możliwość pracować z żoną tak, że w miarę to ze sobą nie koliduje, dzieci już chodzą do przedszkola i szkoły, co jest dużym ułatwieniem. Rok temu okazało się też, że świetne studio nagrań znajduje się 3 km od mojego domu na wsi, dzięki czemu nie muszę wyjeżdżać np. na kilka tygodni, żeby nagrać płytę. Rano grzecznie odwożę dzieci i jadę do studia, a potem z wielką przyjemnością wracam do domu. Każda praca ma swoją specyfikę. Jedna daje stabilność, a wraz z nią niebezpieczeństwo wypalenia lub popadania w rutynę, inna z kolei daje różnorodność doznań i twórcze spełnienie kosztem stabilizacji i uregulowanego trybu życia.
Czy ktoś, poza najbliższymi, spodziewał się po tobie takiej płyty? Nas zaskoczyła ona całkowicie – rockowy gitarzysta i wokalista sięga po folk i jazz? Zupełnie niespodziewanie dojrzałeś.
Docierają do mnie głosy, że ta estetyka zaskakuje, ale jest pozytywnym zaskoczeniem. Przez lata nagromadziło mi się w szufladzie sporo utworów, które były delikatniejsze i pisane z innym rodzajem wrażliwości niż repertuar Akurat. Jako że byłem przekonany o wartości tych piosenek, powstał odrębny projekt, w którym nie musieliśmy się przejmować opiniami, czy to jest inne niż twórczość Akurat, czy podobne do niej. Po prostu zrobiliśmy muzykę od zera, bez oczekiwań i w poczuciu całkowitej wolności. Początkowo wyobrażałem sobie, że płyta będzie utrzymana w stylistyce new folk, ale podczas pracy na próbach jakoś naturalnie pojawił się jazz, jako że Gienek i Dawid swobodnie poruszają się w tej stylistyce. Ewolucja muzyczna jest czymś naturalnym i w moim przekonaniu potrzebnym. Może niektórzy artyści dobrze się czują przez całe życie w skórze zbuntowanych kontestatorów, mnie natomiast interesują różnorodność i rozwój.
Wieś temu sprzyja? „Rozwój” kojarzy się raczej z miastem.
Rozwój mimo wszystko następuje wewnątrz, otoczenie może w nim pomagać lub przeszkadzać w zależności od naszej determinacji, a wieś bywa inspirująca.
Impulsem do przeprowadzki na wieś było znużenie miastem i chęć życia bliżej natury? Czy jednak proza życia, o której tak pięknie piszesz, sprawiła, że wraz z rodziną uciekłeś od cywilizacji?
Zawsze mnie ciągnęło na wieś. Przeprowadzka to była świadoma życiowa decyzja, której pomogło zrządzenie losu. Kiedy nasza córka miała przyjść na świat, mieszkałem z żoną i sporych rozmiarów psem w bardzo małym mieszkanku. Kiedy zaczęliśmy myśleć o czymś większym, dostaliśmy od rodziny kawałek ziemi w pięknej okolicy i wybudowaliśmy tam dom. Czasem brakuje mi na wsi dostępu do kultury i sztuki, ale z drugiej strony intymność i spokój, jaki daje bliskość przyrody, są dla mnie bardzo ważne.
Twoje teksty spokojnie mogą zasługiwać na miano poezji. Potrafisz w piękny sposób napisać o prozaicznych sprawach i w poetycki sposób dotknąć nie tylko codzienności, ale i egzystencjalnej głębi.
Czujesz się Barańczakiem naszych czasów?
Oj, nie przesadzałbym z takimi porównaniami. Twórczość Barańczaka bardzo cenię, natomiast sam czuję się bardziej autorem tekstów piosenek niż poetą. Słowa zawsze stanowiły dla mnie całość z muzyką i zwykle powstawały też równolegle z nią. Myślę, że w jakichkolwiek porównaniach kryje się niebezpieczeństwo uproszczeń. Tak jak każdy człowiek jest inny, filtruje rzeczywistość przez swój pryzmat, tak każdy twórca tworzy trochę inaczej.
Do tej pory nie pisałeś o miłości. Co się stało, że nagle jest jej w twoich tekstach tak dużo? Zakochałeś się na nowo?
Wcześniej nie potrafiłem pisać o miłości. Jest to sfera przeżyć tak ważnych i intymnych, że słowa, którymi próbowałem o niej pisać, nie wydawały mi się odpowiednie. Miłość można łatwo strywializować. Jest mnóstwo utworów o miłości w mainstreamowej muzyce pop, ale bardzo niewiele z nich niesie jakieś głębsze treści. Dlatego wolałem nie pisać, natomiast gdzieś po drodze dojrzałem, założyłem rodzinę i ten rodzaj wrażliwości we mnie się odblokował. Stąd tak dużo na płycie „Ty i Ja i Świat” piosenek o miłości i bliskości.
Czy muzyka jest w stu procentach twoja?
Melodie wokalne i szkice utworów są moje, natomiast szczegółowe aranżacje powstawały na próbach.
Na płycie można usłyszeć doskonałych muzyków…
Muzycy są rzeczywiście świetni: jest kontrabasista Eugeniusz Kubat, który poza graniem ze sławami polskiej sceny muzycznej bierze też udział w tworzeniu muzyki do hollywoodzkich produkcji (ostatnio także w tych nominowanych do Oscarów), perkusista Mikołaj Stachura, znany chociażby z rewelacyjnego Psio Crew, i Dawid Broszczakowski – nastoletni fenomenalny pianista i trębacz o niezwykłej inteligencji muzycznej. Praca w takim gronie poszła bardzo szybko, sprawnie i w fajnej atmosferze, co jest bardzo ważne, bo czynnik ludzki jest tym, co powoduje, że w niektórych zespołach muzycznych jest tzw. chemia,
a w innych nie.
Czuć to na koncertach. Czy poza sceną utrzymujecie kontakty?
Przyjaźnimy się, choć nie spotykamy się prywatnie zbyt często. Wystarczają np. dwa dni spędzone w busie, żeby zagrać jeden koncert w Szczecinie. Mamy wtedy mnóstwo czasu na pogaduchy o życiu i świecie.
Na koncertach gracie jeden utwór, którego nie ma na „Ty i Ja i Świat”. Czy to zapowiedź kolejnej płyty?
Mamy już parę pomysłów na kolejną płytę i jeden z nich gramy na koncertach. Nosi tytuł „Nim obudzi się wulkan” i jest to utwór romantyczno-erotyczny…
Brzmi zachęcająco, jednak twoja płyta i koncerty nie trafiają do masowego odbiorcy, są wymagające – zarówno w poetyckiej, jak i muzycznej warstwie. Mimo to na koncert w bielskim klubie Aquarium zabrakło biletów. Znalazłeś niszę?
Okazało się, że jest grono osób, którym pasuje taka estetyka. Ja postrzegam tę płytę jako dojrzałą propozycję dla dojrzałego słuchacza. Dochodzą mnie głosy, że wiele osób odnajduje w tych utworach swoje przeżycia czy emocje, ale na pewno łatwiej jest identyfikować się z nią osobom, powiedzmy, po 30 roku życia niż nastolatkom.
Dojrzalszy słuchacz chyba chętniej też kupi płytę. „Ty i Ja i Świat” wydałeś sam. Nikt nie chciał jej wydać?
W obecnych czasach kontrakty fonograficzne są tak skonstruowane, że często bardziej opłaca się wydać samemu, niż podpisywać umowę z wytwórnią. Nagranie płyty kosztuje, trzeba wynająć studio, zapłacić za miks i mastering płyty, a firmy niechętnie zwracają te koszta twórcom debiutującym, choćby pod nową marką. Dodatkowo faktem jest, że sprzedaż płyt spada na rzecz powoli zwiększających się wpływów ze sprzedaży muzyki cyfrowej, co wzmacnia trend samodzielnego wydawania płyt przez artystów.
I tak jak mówisz, moja muzyka trafia do słuchaczy, którzy chętniej kupią płytę, niż wysłuchają jej w sieci. Dzięki temu sprzedaje się całkiem nieźle.