Felieton Main

Endorfiny bez znieczulenia

Tekst: Damian Górecki, foto: Krzysztof Grabowski / Teatr Polski

Wybrałem się do teatru, a znalazłem się w szpitalu. Wszystko mi się pomieszało, zamiast białych łóżek czerwone fotele, zamiast piżam garnitury. Lekarze zamiast aktorów. Zamiast sceny szpitalny gabinet. Prawdziwa komedia pomyłek, a cała ta farsa pod tytułem „Wszystko w rodzinie”.

Głównym pacjentem przedstawienia jest lekarz – doktor Dawid Mortimore, który prawie dziewiętnaście lat temu (zapewne pod wpływem przedawkowania feromonów) zamiast zalecać pacjentom lekarstwa, zalecał się pielęgniarce – Jane Tate. Wszak obowiązkiem lekarza jest także zapobiegać, no to za… pobiegał, aż ją dogonił… (można powiedzieć „posunął się za daleko”) i dopuścił się niepożądanego działania, powodując skutki uboczne w postaci opuchniętego brzucha oraz czasowego karmienia piersią przez pielęgniarkę, których to skutków był zupełnie nieświadomy. Po osiemnastoletnim okresie ukrytej inkubacji wraz z nieoczekiwanym pojawieniem się w życiu doktora Mortimore’a pielęgniarki z pełnoletnim synem, pojawiają się powikłania i komplikacje, które możemy śledzić na scenie, a raczej za którymi możemy próbować nadążyć.

Moment, w którym na doktora spada jak grom z jasnego nieba wiadomość o nieślubnym synu, jest bardzo niewłaściwy – ma bowiem do stracenia bardzo wiele. Właśnie przygotowuje się do naukowego odczytu, od którego zależy jego stanowisko, awans i kariera. Sytuację pogarsza fakt, że doktor jest od dawna żonaty. Wyjawienie prawdy mogłoby rozbić jego małżeństwo, nie wspominając o utracie reputacji. „Tonący chwyta się brzytwy.” Bynajmniej nie żeby się podciąć, raczej, żeby wyciąć jakiś numer, który uratuje mu życie. Uruchamia lawinę nieprawdopodobnych zawiłości, nad którą traci kontrolę, a która pochłonie każdego, kto pojawi się na deskach lekarskiego gabinetu. Lawina zaskakujących zdarzeń rozpędza się z niesamowitą prędkością. Nie szczędzi nikogo na swej drodze. Rosnące napięcie będzie nam towarzyszyć do końca spektaklu. Dla ludzi o mocnych nerwach nie braknie drastycznych scen. Bohaterowie będą chodzić po gzymsie, a pewna osoba nawet wypadnie przez okno! Dobrze, że akcja dzieje się w szpitalu. Właściwie to akcja nie „dzieje się” tylko pędzi jak szalona.

Zwroty głowy są dynamiczne, a zawroty akcji niewiarygodne, oszałamiające. Doktor Mortimore bez skalpela i bez znieczulenia przeprowadza operację ratowania swojego życia, na własną rękę. Tyleż zdumiewające, co śmieszne jest to, w jak bardzo prosty sposób można sobie niemiłosiernie skomplikować życie.

Jako środków zapobiegawczych przeciwko wyjawieniu bardzo niewygodnej prawdy lekarz stosuje drobne kłamstewka, które gwałtownie ewoluują w zadziwiający i zaskakujący sposób. Pogrąża się błyskawicznie i bezustannie, wymyślając coraz to nowsze, coraz bardziej karkołomne „środki zapobiegawcze”, szukając nowych wyjść z krytycznego stanu. Jedynym antidotum na prawdę staje się kłamstwo. Niestety dawka musi być coraz większa i obejmować coraz większą część szpitalnej populacji. Mortimore wywołuje epidemię nieporozumień. Zaraza pomyłek szaleje, pochłania w zastraszającym tempie kolejne niewinne ofiary. Zamieszani są w nią wszyscy – całe szpitalne środowisko zostaje zainfekowane udawaniem, wprowadzaniem w błąd, gmatwaniną, zaplątaniem, ukrywaniem, mataczeniem i pomyleniem. Na domiar złego (a raczej śmiesznego) takie stresujące warunki sprzyjają rozwojowi ADHD – choroba zatacza coraz szersze kręgi. Prawie niewidoczne wirusy powodują bardzo widoczne ataki nadpobudliwości psychoruchowej. Pojawia się cały zespół nadpobudliwy ruchowo. Zdaje się, że ta dynamiczna przypadłość uratuje przynajmniej sytuację. Tak się tylko zdaje, infekcji nie ma końca. Akcja rozgrywa się tak szybko, że nie ma czasu się śmiać. Co się człowiek zaśmieje, to nie wiadomo, czy to już z tej sceny, która była czy z tej która jest, a może z tego, co zaraz się wydarzy, bądź nie. Akcja nabiera tempa jak zapalenie płuc na dwudziestostopniowym mrozie.

Personel medyczny przezabawnie wciela się w nie swoje role. Kto tylko mógł, udawał kogoś innego: ojciec – nie ojca, nie ojciec – ojca, lekarz – siostrę, nie żona – żonę, kochanka – żonę, dyrektor prelegenta, który udawał siostrę, Myrczek – lekarza, siostrę i męża (prawie równocześnie), chirurg – trzeźwego. Żona nie udawała kochanki. Policjant nie udawał nikogo. Kiedy doszło do wyjawienia prawdy nie było już w co wierzyć. Ostatecznie okazało się jednak, że kłamstwo ma krótkie nogi – w przeciwieństwie do nóg pielęgniarki (w roli nóg pielęgniarki dolne kończyny Anity Janci-Prokopowicz).

No niby aktorzy udawali lekarzy, a jednak leczyli naprawdę. Stawiam diagnozę, że Myrczek choć nie lekarz, to z niejednego może wyleczyć np. z chandry, albo z apatii. (Ja chyba mam słabość do tego aktora.) Dr Hubert Bonney jakoś szczególnie jest przyczyną wydzielania pozytywnych hormonów.

Zachodzę w głowę jak ci lekarze, to znaczy aktorzy nie pogubili się kto jest kim i co kto za kogo ma co mówić, znaczy się kogo udawać i co mówić, kiedy ma mówić, żeby się nie pomylić, kiedy jest się właśnie tym kim ma się być. Nawet jakby się pomylili, to nie wiedziałbym co i za kogo co, kto co powiedział co. Nie wiem co jest bardziej skomplikowane – kilkunastogodzinna operacja przeszczepu lewej aorty z lewostronną dysfunkcją asymetrycznie dożylnie aplikowanej anyloxeanilny hyroksenylonowej, czy akcja tej sztuki. Która sztuka większa?

Uwaga na przeciwwskazania!

Sztuki nie powinny zażywać osoby starsze, u których kuracja może powodować niczym nieuzasadnioną nadzieję, rozbudzenie fałszywej podniety, pobudzenie niespełnionych seksualnych wyobrażeń oraz bezpodstawny entuzjazm (patrz przypadek pana Leslie), szczególnie gdy ma się w rodzinie Alzheimera. U osób uczulonych na poczucie humoru podczas aplikacji mogą występować zawroty głowy i mdłości. Osobom uodpornionym na dobrą zabawę proponuję pozostać w domu, nie wychodzić i nie otwierać okien.

Terapia może powodować skutki uboczne: ból mięśni brzucha, skurcze twarzy, łzawienie, podniesione ciśnienie, nawracające uciążliwe ataki śmiechu, radosne chrząkanie, prychanie ustami, a nawet prykanie (nie ustami).

Działanie pożądane: sztuka pobudza krążenie, dotlenia mózg, regeneruje komórki. Powoduje wydzielanie endorfiny. Może mieć działanie terapeutyczne. Może być stosowana w terapii antydepresyjnej, nawet wielokrotnie. Posiada działanie antystresowe. Zalecana kobietom, zapobiega ciąży kobietom w ciąży. Sztuka ta, to zupełnie bezbolesny, a nawet przyjemny zastrzyk energii. Zaburzenie, które rozweseli. Rozrywka niezobowiązująca, profilaktyczna, opóźniająca procesy starzenia. Skutecznie łagodzi objawy przygnębienia.

Sztuka „Wszystko w rodzinie” jest przykładem na to, że warto iść do teatru żeby się zarazić – dobrym humorem. To jest jeden z tych paradoksalnych przypadków, że aby wyzdrowieć trzeba się poddać infekcji. Wszak śmiech to zdrowie i bywa zaraźliwy. Ja się chętnie poddałem, nie żałuję choć płakałem i rozbolał mnie brzuch.

To przedstawienie, to najbardziej nieprawdopodobny, niewiarygodnie skomplikowany i najbardziej zabawny medyczny przypadek w historii farsy z jakim się spotkałem. Najśmieszniejsza pomyłka w historii medycyny, a zarazem najskuteczniejszy lek w historii komedii.

Wielkim minusem teatralnej kuracji jest fakt, że pobytu w tym szpitalu nie refunduje NFZ.

Nie ma co zachwalać leku niczym medyczny akwizytor w rejonowej przychodni zdrowia. Najlepiej dermatologicznie przekonać się na własnej skórze, czy ta dwuaktowa kuracja działa czy nie. Jeszcze jedna uwaga: przed zażyciem nie trzeba czytać ulotki ani konsultować się z lekarzem lub farmaceutą. W ogóle z nikim nie trzeba się konsultować, a spektakl dostępny jest bez recepty.