W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej można przekonać się dlaczego sztuka „Mayday” Raya Cooneya cieszy się tak wielką i niesłabnącą popularnością. Zapewne jednym z powodów jest temat, który porusza. Gołym okiem widać, że kwestia bigamii żywo interesuje zarówno twórców jak i odbiorców bijących rekordy frekwencji podczas przedstawień. Zdaje się, że w zakresie tego zagadnienia „Mayday” to pozycja obowiązkowa.
Sztuka opowiada historię londyńskiego taksówkarza, który prowadzi podwójne życie, a (jak powszechnie wiadomo) życie jest tylko jedno. Co wyniknie z tego egzystencjalnego paradoksu o seksualnym zabarwieniu? Sprytny John (Sławomir Miska) posiada dwie „legalne” żony, które (rzecz jasna) nic o sobie wzajemnie nie wiedzą. One kochają go jako tego jedynego, on kocha je jako te jedyne – w sumie – trzy połówki jednej pomarańczy. „Kursujący” miedzy żonami John, ma sprytny plan, który (jak wszystko na tym świecie) działa dopóki się nie zepsuje.
Na skutek niegroźnego fizycznie wypadku dochodzi do zaburzenia idealnie działającego „rozkładu jazdy”. Owa trudność rozwikłania mętliku przez bohatera, staje się źródłem wspaniałej zabawy dla widzów. Im większa udręka Johna, tym większa radość obserwatorów. Jak się wydawało sprytny John utkwił na chwilę w czasoprzestrzeni i powrót do dawnego stanu rzeczy stał się niemożliwy. Raj został utracony. Co nie znaczy, że sprytny John nie podejmie próby reaktywacji dawnego porządku rzeczy. W przywracaniu rajskiej rzeczywistości pomoże mu życzliwy sąsiad Stanley (Michał Czaderna). Wspólnymi siłami, wespół w zespół, w zawrotnym tempie za pomocą kłamstewek, wymysłów, łgarstwa, niedopowiedzeń itd. itp., będą ratować świat nie tylko przed zagładą, ale i przed karą więzienia, która grozi taksówkarzowi za równoczesne zawarcie dwóch związków małżeńskich.
Od pierwszych chwil, jak na dobrą farsę przystało, zaczyna się galopada zabawnych sytuacji, dowcipnych dialogów i śmiesznych gagów. Jak na dobrą farsę przystało nie ma czasu na refleksję – trzeba działać.
Bohaterowie zdają się nie zważać na to, że „kłamstwo ma krótkie nogi”, ale na to jak szybko one przebierają. Zdaje się, że wydajność dolnych kończyn może mieć ważniejsze znaczenie niż ich wielkość. Może przesądzić o zwycięstwie. Czy uda się dogonić prawdę?
Skutkiem ubocznym owych zabiegów i usiłowań Johna i Stanleya, powstrzymania eskalacji prawdy staje się niemożebne skomplikowanie sytuacji. Głównie o podłożu orientacji seksualnych. Oj, trzeba się orientować. Pełne spektrum dewiacji (zależnie od przyjętej systematyki). Od hetero, poprzez homo, sapiens po nimfę i inne bliżej nie określone kierunki, nie wspominając już o zakonnicy w kuszącej bieliźnie. Przysłowiowa Sodomia i Gomoria, sudoku orientacji seksualnych, kalejdoskop patologii. Nic już nie jest tym, czym się na początku wydawało (i deklarowało). Potraktowane z uroczym dystansem.
Gra aktorów znakomita, każdy jest charakterystyczny, farsowo przerysowany. Można podziwiać aktorskie wdzięki aktorek (Oriany Soiki i Anny Guzik).
Każdy aktor jest wyrazisty, ale chyba najbardziej wyrazisty z wyrazistych jest Bobby – kompilacja zjaranego kapitana Barbarossy (Geoffrey Rush/„Piraci z Karaibów”) z zniewieściałym Jackiem Sparrowem (Johnny Depp/„Piraci z Karaibów”), a stylowym Tomaszem Jacykowem (Warszawa). Bobby pobudza ekspresją nieznane, nieodkryte dotąd rejony mojego mózgu. Poznałem, że to przecież Pan Dyrektor, który na co dzień pełni inną rolę w teatrze. Dyrektor wystąpił w rajtuzach. (Niech mi będzie można dorzucić prywatę – ja choć raz chciałbym zobaczyć mojego dyrektora w rajtuzach). Witold Mazurkiewicz jest też reżyserem tego spektaklu. Maczał także palce w opracowaniu muzycznym. Taka złota rączka, złota ale skromna.
Bigamia chyba jest zaraźliwa, zaczyna mutować. „Dotknięty” przypadkowo Stanley z zdeklarowanego, ekstremalnego heteroseksualisty przechodzi przemianę w „czynnego” homoseksualistę. I na tym nie koniec. Aktorzy biegają pomiędzy drzwiami, zabawnie zakrzywiając czasoprzestrzeń. Kiedy zdaje się, że nie ma już wyjścia, wyjściem okazują się drzwi.
Wydaje się postacie „wymyślają” zaskakujące kwestie spontanicznie, błyskawicznie i błyskotliwie, na poczekaniu, co świadczy o bardzo precyzyjnej konstrukcji utworu.
„Mayday” to koronkowa robota, udziergana z poczuciem humoru, utkana z barwnych i zabawnych dialogów, zaskakujących sytuacji i gagów. Misterna układanka nieporozumień, która wywołuje uśmiech na twarzy, zadziwiająco efektowna mozaika zdarzeń niemożliwych.
Wciąga – Mayday! – brakło mi tchu.
Tekst: Damian Górecki
Zdjęcia: Joanna Gałuszka
Twórcy
Autor – Ray Cooney
Przekład – Elżbieta Woźniak
Reżyseria – Witold Mazurkiewicz
Scenografia i kostiumy – Jerzy Rudzki
Opracowanie muzyczne – Witold Mazurkiewicz
Obsada
Barbara – Anna Guzik-Tylka
Mary – Oriana Soika
John – Sławomir Miska
Stanley – Michał Czaderna
Inspektor Porterhouse – Tomasz Lorek
Inspektor Troughton – Grzegorz Sikora
Bobby – Witold Mazurkiewicz
Reporter – Jadwiga Grygierczyk
Premiera 5 stycznia 2019