Main Polecamy

Gej też człowiek

W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej na Małej Scenie w cyklu „Off Road” wystawiona została jednoaktowa sztuka „Beztlenowce” Ingmara Villqista z Chorzowa (dawniej Königshütte). Tyle tytułem suchego wstępu, a teraz emocje.

Jest to krótka historia dwóch gejów w sytuacjach z życia wziętych, w traumatycznym fragmencie ich życia. Ten intensywny czas jest jakby wycięty z ich egzystencji nożyczkami. Trochę znajoma przeszłość – ciach – akcja – ciach – i niewiadoma przyszłość. Owa cząstkowość czasu nie pozwala na zrozumienie wszystkich wątków, musimy pogodzić się z niedopowiedzeniami, z zawieszonymi w próżni pytaniami bez odpowiedzi… jak w życiu. Ale nie to jest w tej sztuce najważniejsze.

Psychologia postaci, wewnętrzny świat bohaterów wychodzi (wychodzą?) na pierwszy plan. On 1 i On 2 przeżywają i próbują rozwiązać konflikty, zażegnać kryzys związku. Nie pomaga im w tym ani wspomniana, zagmatwana przeszłość ani zagadkowa przyszłość.

Relacje międzyludzkie są najistotniejszym elementem przedstawienia. Bohaterowie walczą między sobą o związek, który przeżywa trudności. Walczą między sobą, ze sobą – o siebie, i jak to podczas walki sytuacja pełna jest napięcia i zagrożenia. Para nie zmaga się ze światem zewnętrznym, ale głównie z własnymi demonami.

Bierzemy udział w bardzo intymnej sferze życia bohaterów, całkowicie obnażonej. Zanurzamy się w otwartej przestrzeni przeżyć, emocji, frustracji, cierpienia, ale także ciepła, nadziei i czułości. Za sprawą Piotra Gajosa i Sławomira Miski bliskość tych odczuć jest porażająca.

Bohaterowie niewątpliwie przeżywają kryzysy nieobce innym związkom – heteroseksualnym i prawdę mówiąc, gdyby Sławomira Miskę (On 2) zastąpiła jedna z urodziwych aktorek teatru nie byłoby w tej sztuce chyba wiele ciekawego. Energią tej sztuki jest kontekst orientacji seksualnej. (Kiedy mężczyzna zachowuje się jak kobieta, to gdzieś tam podświadomie próbuję „podstawić” zamiast niego jakieś damskie ciało, w mojej zniewolonej heteroseksualnością, dewiacyjnej naturze.)

Miałem wrażenie, że znalazłem się w samym centrum sytuacji niekomfortowej dla nikogo. W sypialni, czyli w miejscu najbardziej prywatnym, przed dużym łożem na wyciągnięcie ręki (lub nogi), na którym musi się zmieścić dwóch mężczyzn (mogę tak napisać?) obok siebie (na szczęście, że nie na sobie), staję się świadkiem zmagania z nieszczęściem dwóch osób tej samej płci w jednym dusznym pomieszczeniu. Sala klimatyzowana, ale jakby bez tlenu.

Niezbicie przesłaniem sztuki jest fakt, że homoseksualiści mają uczucia, co w sumie nie zaskakuje, po ludziach można się tego spodziewać. Sceniczny opis tej prawdy jest krótki, dynamiczny i „atrakcyjny”, przez to nadaje tej zasadzie wyrazu i znaczenia.

Napięcie emocjonalne jest stopniowane. Następuje kulminacja, wstrząs, przesilenie konfliktu, wybuch emocji, po którym bohaterowie znajdują się znów w jednym w pomieszczeniu, ale czy mają jeszcze domy, czy siedzą na gruzach? Czy mają rodziny? Co w takim kontekście jest rodziną? Zewnętrzny spokój zdaje się świadczyć o tym, że nic się nie stało, świat trwa nadal, ale może to tylko pozory. Powstaje nagle urwana niepokojąca cisza, która daje do myślenia, że jest jeszcze coś czego nie widać oczami. Świat, który wymyka się określeniu. Nie wiadomo czy ten moment spokoju, to chwila rezygnacji, bezsilności, niemocy, pogodzenia się z losem… a może oczyszczenia?

Sztuka uzmysławia istnienie jakiejś bariery niezrozumienia drugiej osoby, niemożliwej do pokonania. Niemożność ta jest wpisana w ludzką naturę, obojętnie (zaryzykuję stwierdzenie) od orientacji homo czy hetero.

Dostrzegłem w przedstawieniu pewną sprzeczność (być może niejedną). Skomplikowane sytuacje przedstawione są w prosty sposób, a niejednoznaczności są jasne w odbiorze. Prostota zawiłości jest wymowna. Okraszona niedopowiedzeniami, a jednak łatwa w odbiorze. Odnalazłem w uczuciowych udrękach mroczny klimat Czechowa, ale widziany z bliska, jakby w powiększeniu, w bardziej skondensowanej chwili, bardzo bliskiej wręcz intymnej.

Lapidarność i prostota to cechy tej sztuki, choć opisuje światy zawikłane. Pomimo niedopowiedzeń, a może właśnie dzięki nim sztuka staje się prawdopodobna i naturalna, szczera do bólu. Oszczędne środki potęgują siłę wyrazu emocji.

„Wiesz co jest przyczyną bólu zęba?” – zapytała mnie znajoma. „Beztlenowce” – odpowiedziała sama sobie nie czekając na moją odpowiedź. Co jak co, ale ból zęba potrafi przekonać. Te organizmy odpowiedzialne są również za niebezpieczne dla życia człowieka zakażenia. Są to więc organizmy nieprzyjazne człowiekowi, szkodzą indywidualnie i społecznie. Powodują choroby i zgony. Mogą żyć tylko bez tlenu. To, co dla człowieka stanowi o jego istnieniu dla nich oznacza śmierć (przy okazji odświeżyłem wiedzę biologiczną). Coś czuję, że to niewłaściwa interpretacja. Niewłaściwa, niepoprawna, jednostronna i tendencyjna – oczywiście zależąca od punktu widzenia.

Sztuka powstała 20 lat temu i zapewne jej odbiór zmieniał się wraz z czasem i zmianami zachodzącymi w społeczeństwie. Czy to jest jeszcze kontrowersyjne, czy już irytujące, a może nudne – mam mieszane uczucia. Autor grzebie w temacie jak stomatolog w bolącym już wspomnianym zębie i to bez znieczulenia. Nie wiadomo czy ten przypadek nadaje się do leczenia, czy do ekstrakcji.

Ocenę moralną sytuacji (która nie jest głównym tematem sztuki, lecz tłem, a która może okazać się bardzo istotna dla części odbiorców) legalizacji związków homoseksualnych i adopcji dzieci pozostawiam każdemu indywidualnie, do osądzenia w sumieniu.

Bawiliśmy się komfortowo z Anną Guzik w „Singielce 2”, z Orianą Sojką w „Szaleństwie nocy letniej”, Martą Gzowską-Sawicką w „Seksie dla opornych”… prędzej czy później musiało do tego dojść. Strefa komfortu została przekroczona. Pomimo, że sztuka nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia to doceniam fakt sięgnięcia po temat wymagający, gorący i niejednoznaczny. Trudny. Budujący barykady… lub je burzący. Temat niewygodny, zmuszający do samookreślenia, przyjęcia postawy, tolerancji lub potępienia. Być może skutkujący zmianą punktu widzenia, zrozumienia, przełamania barier.

Tego mi brakowało w tutejszym teatrze – niepokoju, którego bardzo nie lubię.

Damian Górecki

Foto Dorota Koperska