Main Rozmowy przy Kawie

SŁOWA SAME płyną

Rozmowy przy kawie

Pytania do. . . Ghostmana

Magdalena Jeż. Założycielka Klubokawiarni Aquarium, mieszczącej się na I piętrze Galerii Bielskiej BWA (ul. 3 Maja 11) www.facebook.pl/klubokawiarnia.aquarium

Bez wahania mogę stwierdzić, że Grzegorz Lulek, zwany Ghostmanem, jest jednym z najbardziej oryginalnych
i niepowtarzalnych muzyków, jakich znam. Śpiewa improwizowanym językiem – za każdym razem coś innego
i zupełnie inaczej. I choć nikt nie rozumie, o czym właściwie są te jego „piosenki”, nie ma to żadnego znaczenia.
Koncerty Ghostmana to zawsze niezwykle poruszające spektakle dźwięków. Dźwięków duszy.

Nasze drogi skrzyżowały się dawno temu – poznaliśmy się w 2013 roku. Grzegorz występował wtedy
z pianistą Piotrem Matusikiem podczas koncertu organizowanego przez Fundację Kultury „Kalejdoskop”, której jestem prezeską. Co ciekawe, koncert ten odbył się w lokalu, gdzie dziś funkcjonuje Aquarium, ponad rok przed jego otwarciem. Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobił na mnie jego występ. Długo zastanawiałam się, w jakim języku śpiewa – islandzkim, którymś z afrykańskich, a może jeszcze jakimś innym? Nie sądziłam wtedy, że tego języka nie da się nazwać, bo wcale nie istnieje! Że to pełna improwizacja, tekst powstający na poczekaniu i płynący prosto z serca. Do dziś robi to na mnie wielkie wrażenie, ale szczerze zazdroszczę tym, którzy mają okazję słyszeć Ghostmana po raz pierwszy. To naprawdę niezwykłe przeżycie! Poznając Grzegorza, byłam pewna, że jego muzyczna historia jest raczej standardowa. Pewnie najpierw szkoły muzyczne, długie godziny ćwiczeń, a wreszcie – scena, koncerty i płyty. Podczas spotkania przy kawie opowiedział mi ze szczegółami, że w jego przypadku nic nie jest takie oczywiste i przewidywalne. Ale w zasadzie czego mogłam się spodziewać po muzyku, którego dewizą są improwizacja, poszukiwanie i ciągła zmiana? Nie mogło być sztampowo! Grzesiek już jako młody chłopak dążył do samodzielności i niezależności finansowej. Wybierając szkołę średnią, zdecydował się więc na zawodówkę. Najlepszą w tamtych czasach zawodówkę w kraju, prowadzoną w Oświęcimiu przez księży Salezjanów. Pewnego dnia zaczepił go szef szkolnej orkiestry. Wiedział, że Grzesiek trochę gra – na gitarze, harmonijce, perkusji i klawiszach (bo nie mógł się zdecydować na żaden instrument). W orkiestrze potrzebny był klarnecista i tak jakoś wyszło, że padło na Grześka. Poszedł więc na próbę i spodobało mu się. Nauka instrumentu szła mu nieźle, bo od dziecka był słuchowcem. Bez większego trudu powtarzał więc melodyjki, których uczył go kolega. Nie był jednak w stanie grać z nut, wspomina to jako prawdziwą mękę. Choć więc opanował klarnet z łatwością, problem pojawiał się, gdy trzeba było otwierać zapis nutowy i grać marsze z orkiestrą. Śmieje się, że „strasznie je dukał”. Po zakończeniu zawodówki wrócił do Bielska-Białej i rozpoczął kolejną szkołę. A chwilę później otworzył firmę, którą prowadzi do dziś. Myśląc pragmatycznie, muzykę traktował jedynie jako swoje hobby. Towarzyszyła mu jednak non stop. Któregoś dnia poszedł więc do sklepu i kupił sobie stary, używany saksofon. Wreszcie poczuł, że znalazł swój wymarzony instrument, na którym grał przez następne 20 lat. W międzyczasie zaczął jednak śpiewać i wtedy poczuł, że to jest to! Saksofon odstawił na bok. Nie gra na nim już od sześciu lat, choć czuje, że nadchodzi jego renesans. Wracając do muzycznej historii Grześka: mimo skończenia dwóch szkół średnich, dwóch lat studiów teolo-
gicznych i pomimo prowadzenia własnej firmy czuł potrzebę, by jeszcze coś studiować. Nie chciał jednak znów siedzieć z nosem w książkach i zdecydował, że jeśli ma się nadal uczyć, to tylko muzyki. Bał się iść na akademię muzyczną – że pochłonie to całe jego dotychczasowe życie, z którego nie chciał rezygnować. Zdecydował się więc na wychowanie muzyczne w Cieszynie, co było dobrym rozwiązaniem – czymś „pomiędzy”. Do dziś zresztą słowo „pomiędzy” jest określeniem, które do Grzegorza bardzo pasuje. Sam podkreśla, że żyje niejako w dwóch rożnych światach. Jednego dnia koncertuje, nawiązując wręcz metafizyczny kontakt z publicznością, a na następny dzień idzie do swojej firmy, kompletnie niezwiązanej z muzyką, wystawia faktury i kontaktuje się z klientami. Momentami towarzyszy temu pytanie: „Co ja tu robię?!” – i marzenie o zajęciu się jedynie muzyką. Ale prawda jest taka, że zajmuje się nią tylko wtedy, gdy naprawdę tego chce. W jego mieszkaniu cały czas leży rozłożony sprzęt, gotowy do ćwiczeń i nagrań. Ale nie codziennie z niego korzysta. Czasem i przez dwa tygodnie zupełnie nie zwraca na niego uwagi, aż nagle nachodzi go potrzeba, by śpiewać. Najczęściej zdarza się to w środku nocy. Grzesiek cieszy się, że trafił w swoim bloku na super sąsiadów, którzy twierdzą, że im to nie przeszkadza. Jedno jest pewne – nawet jeśli sąsiedzi go słyszą, to i tak nie rozumieją, o czym śpiewa. Ghostman nie używa żadnego ze znanych języków, improwizuje. Swoją niezwykłą umiejętność nazywa darem. Gdy tylko otwiera usta, słowa same płyną – prosto z jego wnętrza. Układają się w melodie, są sposobem wyrażania emocji i mają niezwykły przekaz, choć pozbawiony słów. Grzegorz przyznaje, że cieszy go to, że nie śpiewa zrozumiałych tekstów i nie narzuca nikomu gotowej treści. Pozwala każdemu na indywidualny odbiór i daje możliwość dopasowania muzyki do własnych historii. Choć zdarzyło się kiedyś, że po jednym z koncertów podszedł do niego słuchacz, który przez parę lat mieszkał w Afryce. Twierdził z dużym przekonaniem, że rozumiał śpiewany tekst – wyłapywał słowa, a nawet całe zdania, rozumiejąc ich sens i treść. Grzegorz przyznaje, że od dawna marzył o tym, by śpiewać z mieszkańcami Afryki, najlepiej w wioskach, gdzie nie dotarła cywilizacja. Nie wie jednak, dlaczego jego śpiew najczęściej przypomina afrykańskie dialekty. Nigdy nie słuchał takiej muzyki ani nie próbował się nią inspirować. Jego muzyczne marzenia coraz częściej mają szansę na realizację. Ghostman podróżuje po świecie w poszukiwaniu muzyki i inspiracji. Zachwycają go jednak zazwyczaj nie wielcy muzycy, ale zwyczajni ludzie. Podczas pobytu w Republice Zielonego Przylądka dołączył do lokalnych muzyków, grających dla klientów jednej z restauracji. Po tym nieplanowanym występie został zaproszony do ponownego muzykowania. Od tamtego dnia przychodził tam codziennie, by „dać ponieść się chwilom, które wydawały się jak z bajki”. Innym razem, w Izraelu, zachwycił się przydrożnym muzykiem grającym na tradycyjnym instrumencie podobnym do skrzypiec. Dołączył do niego, by wspólnie nagrać improwizowany utwór, bo swój instrument, czyli głos, ma zawsze przy sobie. Nagranie to można łatwo znaleźć na YouTube pod hasłem „Ghostman / Dor Dale”. Od dawna stara się rejestrować takie muzyczne spotkania, do których dochodzi podczas podróży. Zawsze pakuje walizkę, w której tylko połowę miejsca zajmują ubrania. Drugie pół przeznaczone jest na sprzęt muzyczny, w tym rejestrator, który pozwala nagrać te niezwykłe chwile. Grzegorz ma wielką nadzieję, że już niebawem uda mu się wydać płytę będącą zlepkiem tych muzycznych spotkań. Będzie to druga płyta, ponieważ pierwsza została nagrana w duecie z Piotrem Matusikiem, podczas wspomnianego już wcześniej koncertu w nieistniejącym jeszcze Aquarium. Pytam z ciekawości, co dokładnie wozi w tej walizeczce i jakie jeszcze instrumenty wykorzystuje podczas tworzenia swojej muzyki. Odpowiada, że wszystko oparte jest na wokalu. Wykorzystuje jednak bardzo sprytne urządzenie zwane looperem. Jest to sprzęt, który tworzy pętle – pozwala nagrywać i powielać różne dźwięki. Na wielu ścieżkach powstają więc tworzone na żywo warstwy, które Grzegorz potem miesza, upiększa licznymi efektami, przeplata ze sobą. Wykorzystuje wcześniej nagrane dźwięki natury – szum morza lub rzeki, śpiew ptaków czy podmuchy wiatru. Coraz częściej używa także instrumentów, które zbiera podczas podróży – grzechotki, dzwoneczki i bębenki. Niebawem dołoży także saksofon i klawisze. Jako improwizujący muzyk ma zresztą mnóstwo możliwości. Jego muzyka to nie tylko śpiew. Może postukać, pomlaskać, poburczeć i wykorzystać wszystko, co ma przy sobie. Wielość możliwości sprawia, że koncerty Ghostmana są naprawdę niezwykłe i niepowtarzalne. Często towarzyszy im wyjątkowa oprawa – świece, przygaszone oświetlenie, a nawet specyficzny układ widowni. Zupełną nowością, wspaniale przyjętą przez słuchaczy, stały się koncerty „na leżaka”. Organizowane są w Klubokawiarni Aquarium, regularnie co parę miesięcy. Są bardzo kameralne, przeznaczone jedynie dla 30 osób, które przynoszą własne karimaty i koce do przykrycia. Grzegorz realizuje w ten sposób swoje marzenie o koncertach, podczas których słuchacze nie muszą siedzieć na krzesłach i patrzeć w kierunku sceny. Leżą wygodnie, mając zamknięte oczy. Każdy może odlecieć w swój własny świat, całkowicie się odprężyć, a nawet zasnąć, co Grzegorz uważa za najwyższą formę relaksu. Kolejny taki koncert planowany jest na styczeń i już teraz zapraszamy na niego bardzo serdecznie! Grzegorza będzie można także usłyszeć w Aquarium w trio ze skrzypkiem Krzysztofem Maciejowskim i basistą Robertem Szewczugą. Muzycy znani są u nas jako Wielka Trójka i koncertują w tym składzie regularnie. Najbliższy koncert odbędzie się 19 grudnia o godzinie 19.00. Na sam koniec rozmowy pytam Ghostmana, czy poza muzyką ma jeszcze jakieś inne pasje. Tak jak poprzednio dostaję odpowiedzi niespodziewane i nieoczywiste. Dowiaduję się więc, że w wolnym czasie rozmyśla o ziemskiej i nieziemskiej rzeczywistości. Lubi wybrać się w środku nocy na rowerze do lasu by posiedzieć na szczycie jakiejś góry w całkowitej ciemności. No i kąpie się w lodowatych rzekach o każdej porze roku. Zajęcia te są niecodzienne, tak jak i niezwykła jest muzyka, którą tworzy. By poznać jej piękno, wystarczy się dać jej ponieść – nie potrzeba do tego żadnych słów!