Felieton Main

Zabawimy się…

Teatr Polski w Bielsku-Białej zmierzył się z jednym z najbardziej znanych musicali wszech czasów. Atmosferę Berlina lat trzydziestych ubiegłego wieku przetransponowała na bielską scenę lat dwudziestych obecnego wieku Małgorzata Warsicka. Na żywo zagrała orkiestra, do hucznej zabawy w „Kabarecie” zostali zaproszeni cudzoziemcy.

Opowieść o miłości, a może raczej zakochaniu kabaretowej tancerki Sally Bowles (Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt) w amerykańskim, ubogim pisarzu Cliffie Bradshawie (Grzegorz Margas) przeplata się z historią właścicielki kamienicy Fraulein Schneider (Anna Guzik-Tylka) i romantycznego, sympatycznego nieco podstarzałego Żyda Herr Rudolfa Schultza (Tomasz Lorek). Całość akcji rozgrywa się na historycznym tle rodzącego się niemieckiego nacjonalizmu.

Nad scenicznym światem czuwa, komentuje go i oprowadza po nim para Mistrzów Ceremonii – damski i męski. W tej demonicznej na pozór zabawnej odsłonie wspaniale sprawdziła się pełna energii Marta Gzowska-Sawicka. Męską częścią tego dwugłosu jest Adam Myrczek. Nieco zdystansowany, stonowany bardziej powściągliwy i tajemniczo niebezpieczny dodaje kolorytu (a raczej mroku) tej specyficznej parze konferansjerów.

Głównym wątkiem pozostaje miłosno-dramatyczna relacja tancerki i pisarza. Trudno uniknąć porównań z ikoną filmowej wersji musicalu, tak mocno charakterystyczną – Lizzą Minelli, do której Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt jest nieco podobna. Evergreen „Bo życie kabaretem jest” wykonała z ogromnym zaangażowaniem, przejęciem i ładunkiem emocjonalnym.

Zdarzają się w sztuce momenty, kiedy natężenie dźwięku, zgiełku hucznej zabawy kończy się nagle przerażającą ciszą, przejmującym milczeniem. Sielsko brzmiące słowa, łagodna delikatna muzyka rozpoczynająca pieśń nazistów zamieniają się z każdą kolejną nutą w niepokojący manifest nietolerancji i wrogości potęgując poczucie zagrożenia. Złowrogi hymn przyprawia o dreszcz przerażenia na plecach. Beztroskie, radosne zaręczynowe przyjęcie zamienia się w manifestację siły i nietolerancji.

Poczucie grozy nie opuszcza publiczności nawet w przerwie w spektaklu, podczas której skąpo ubrane kabaretowe tancerki w bojowych maskach gazowych i swastykach na opaskach przechadzają się po widowni.

Na scenie jak w życiu obok grozy pojawia się humor, obok strachu – żart, obok smutku – radość, obok fanatyzmu – tolerancja, obok tańca – bezruch, obok muzyki – cisza. Obyczajowa „wolność” i kabaretowa zabawa stopniowo gasną. Groza faszyzmu zaczyna przenikać do osobistego życia postaci. Przedłużający się stan zagrożenia i niepewności musi skończyć się zbiorowym, tanecznym obłędem.

Scenografia podzielona na pomieszczenia kamienicy, w których bytują postacie, pozwala nam niejako poczuć się wszechwiedzącym, pomaga dostrzec złożoność życiowych sytuacji bohaterów. Architektoniczny podział sugeruje trochę patchwork przedwojennego Berlina z różnorodnością egzystencji ówczesnego społeczeństwa. Ale ściany to także symboliczny podział na emocje, styl życia i charaktery mieszkańców – wyuzdaną Frazelin Kost, rozwiązłego Cliffa, czy powściągliwą Fraulein.

Szuka sama w sobie jest jedna wielką, niestety wciąż aktualną przestrogą w każdym miejscu i czasie. Aktorzy mogą być w strojach z epoki, ale w scenograficznych, ogromnych lustrach zawsze odbijać się będzie aktualna publiczność. Zgromadzona nie tylko po to żeby podziwiać wiecznie żywe songi, ale by zobaczyć i ocenić siebie nie tylko w sytuacji osobistej, ale także we współczesnym, dzisiejszym kontekście społecznym.

Damian Górecki

fot. Dorota Koperska