Felieton

Pod róże

Tekst: Roman Kolano |

Nadchodzą, zbliżają się, nadciągają nieuchronnie, coming soon. Na skutek wrodzonej i nabytej przekory, na przekór pogodzie zastanawiam się, kiedy Eskimosi mają wakacje? Przecież tam zima trwa cały rok. Może po zjedzeniu foki? Dziesięć miesięcy najpierw polują na fokę, a później ją jedzą. Należy im się odpoczynek. Z podróżniczych filmów wynika, że Eskimosi nigdy nie zamieniliby się na życie w innym miejscu na ziemi, poza swoimi pokrytymi śniegiem lodowcami. Ciekawe, gdyby każdy z ludzi mógł wybierać, gdyby miał niczym nieograniczony wybór, gdzie chciałby żyć, jakie wybrałby miejsce? Podejrzewam, że zdecydowana większość wybrałaby jakieś gorące wyspy (nazwijmy je „egzotyczne”) na przykład Karaiby albo Bali (są tam takie domy z bali, na Podhalu też są z bali). Gdyby wszyscy udali się w jedno miejsce na ziemi, to po pierwsze brakło by hamaków na plaży, a po drugie, obciążenie kuli ziemskiej w tym miejscu byłoby tak duże, że ziemia chyba przestałaby się kręcić wokół własnej osi. Wtedy najcieplejszym miejscem zostałby Biegun Północny, a Bali pogrążone w wiecznym cieniu zamieniłoby się w mroczną zmarzlinę. Strach się bać, lepiej siedzieć na miejscu, niż tak lekkomyślnie, dla własnej wygody stwarzać zagrożenie dla planety. Na szczęście taka wędrówka ludów jest niemożliwa, dlatego nierówności społeczne mają swój sens. Skutki zatrzymania obrotowego ruchu ziemi, mogłyby być jeszcze bardziej dramatyczne. Nasze organizmy przyzwyczajone są już do kręcenia. Rodzimy się w kołowrocie i umieramy w kołowrocie, nie znamy innego stanu. Zatrzymanie obrotu mogło by spowodować mdłości. Koszmar. To jest podobnie, tylko odwrotnie, czyli w drugą stronę – gdyby człowiek się w ogóle nie kręcił i nagle zaczął kręcić, to też będzie wymiotował. Człowiek to taka dziwna istota, że nic mu nie pasuje. Niektórzy mieszkańcy Alaski też za żadne skarby nie opuściliby swojej zimnej pierzyny. Problem jest natomiast z mieszkańcami Syberii, którzy w telewizji wypowiadają się w podobnie patriotycznym tonie. Twierdzą, że nigdy nie opuściliby obsypanej śniegiem tundry. Mam jednak spore wątpliwości, co do wolnego wyboru i własnej nieprzymuszonej woli mieszkańców tej części Rosji w kwestii przywiązania do kieratu. Dla Eskimosów to my jesteśmy te „ciepłe kraje”, a jakoś nie przyjeżdżają nad „upalny” Bałtyk. Dziwią się, że w krótkim rękawku w ogóle można chodzić na zewnątrz. Na Grenlandii chyba nie ma nawet biur podróży, a ludzkości z bardziej nagrzanych części globu (poza nielicznymi samotnikami z oszronionymi wąsami) też jakoś nie ciągnie do lodowej krainy. A’ propos Bałtyku. Byłem świadkiem, jak grupa Niemców narzekała na Helu, że na plaży była tylko woda i piasek (bunkry obronne też ich nie interesowały). Mieszkańcy Bali są na wiecznych wakacjach. Podobny klimat jest na Jamajce. Jakoś nie spotkałem nigdy Jamajczyka, który przyjechał wypocząć w zimie do Szklarskiej Poręby. Za to ci ze Szklarskiej Poręby (nie Jamajczycy) na Boże Narodzenie pakują gatki do kąpieli i maski do nurkowania, a co drugi chciałby leżeć na rozgrzanym piachu. Najgorzej mają się podczas wakacji bezrobotni. Nie zapominajmy o nich. Im urlopu nikt nie da. Wiadomo, żeby mieć urlop trzeba mieć pracę. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Istnieje praca bez urlopu, a urlop bez pracy nie. Niezmiernie intryguje mnie przypadek Adama Małysza. Pół życia przeleciało mu w zimowym kombinezonie, z nartami do skoków na nogach, żeby chociaż zamienił je na narty wodne, to byłoby jeszcze jakoś zrozumiałe. Kombinezon skoczka jest nawet podobny do kombinezonu nurka. Ale żeby z oblodzonej skoczni przenieść się do rozgrzanego samowara na kółkach? Samochodem po suchym piachu, w temperaturze dochodzącej do 40 stopni w cieniu? To tak, jakby wspomniany już Jamajczyk, uprawiający liściaste rośliny, przyjechał do Polski odgarniać śnieg z parkingu. Nie ma co kombinować, woda w gorącym oceanie, która pieści piaszczyste brzegi, to przecież roztopiony lód. Oczywiście między piaskiem a śniegiem są pewne podobieństwa, ale są też różnice. Piasek jest jak śnieg, tylko że żółty, gorący i się nie topi. No i piasek zgrzyta w zębach, podobnie jak pokruszony lód. Muszę się przyznać, że przestałem jeździć z żoną na wakacje. Ona uprawiała pewien specyficzny rodzaj podróżowania. Pamięta miejsca, w których była, tylko po tym, co w danym miejscu jadła. Nie bardzo jest w stanie pokazać na mapie np. Grzybów, ale pamięta smak pomidorowej z „Zajadalni” przy rynku. Pamięta prawdziwe pomidory w „Sole di Italia”, oliwki w Knossos (gdzie wieczorem była fiesta), a nawet jajecznicę w schronisku na Koziej Górce, ale jakie to było pasmo Beskidów, „za Chiny” sobie nie przypomni. Wspomnienia z wakacyjnych wojaży zaczyna od kulinarnych westchnień. Właściwie mogłaby stworzyć swoją własną mapę, na której zamiast miejscowości byłyby nazwy potraw. Z podróżniczych doświadczeń lubię wspominać fakt, że Google „widziały” mnie dwa razy (chodzi o taki charakterystyczny samochodzik z obrotową kamerą na dachu). Niby to nie ma znaczenia, ale jakiś Japończyk, który śledzi życie w Internecie, może mnie oglądać i pomyśleć, że jestem na wakacjach w Polsce. A on jest ciągle w domu, na Hokkaido. Szkoda tylko, że sąsiad się na to nie nabierze. Podróżowanie palcem po mapie odeszło do lamusa. Teraz podróżować można w kapciach przed kompem. Nie trzeba już lupy przysuwać do globusa – jest Google Maps. Ja tego roku prawdopodobnie udam się w akacje, albo pod róże – mam dużo pracy w ogrodzie. No tak, przy rurze też spędzę trochę czasu – muszę naprawić zlew. Może żona też się pod różuje, pudrem – dla klimatu.