Ludzie

Tatuowanie jest najlepszą pracą na świecie

Z Piotrem Szotem rozmawia Agnieszka Ściera. Zdjęcia: Sylwia Szendzielarz |

Bielsko-Biała, Barometr Coffee & Bar, słoneczne przedpołudnie. Świetny czas na dobrą kawę. Dzień niezwykły, bo urodzinowy mojego rozmówcy.

Jak rozpoczęła się twoja przygoda z tatuażem?

Piotr Szot: Sztukami wizualnymi zajmuję niemal połowę swojego życia. Skończyłem Państwowe Liceum Plastyczne w Olsztynie, potem studia – projektowanie graficzne na ASP w Gdańsku. Moment pierwszego dzwonka w liceum plastycznym to taki zwrot w moim życiu i ukierunkowanie go na sztukę. Ale to w bardzo różnych jej dziedzinach. Z początku sądziłem, że będę rzeźbił, potem – że będę grafikiem, malarzem, filmowcem czy ilustratorem. Różnych rzeczy po trochu próbowałem. A przygoda z tatuażem rozpoczęła się stosunkowo niedawno, bo jakieś pięć lat temu. Przyszedł do mnie znajomy z mojej wioski i mówi: „Hej, stary, robisz takie ładne obrazki, kupię ci maszynę i będziesz mnie tatuował”. Niestety nic z tego nie wyszło, on nie miał pieniędzy, ja nie miałem czasu, bo studiowałem. Ale pomysł zakiełkował. Po studiach pracowałem trochę w Hiszpanii jako mim, co dało mi możliwość kupienia maszyny – i tak zrobiłem swój pierwszy tatuaż. Od razu zrozumiałem, że to jest właśnie to, że to chcę w życiu robić. Robię to, co kocham, i zdaje się, że mnóstwo ludzi to docenia.

Czy to jest twój sposób na życie, czy można z tego wyżyć?

PS: To jest moje jedyne źródło utrzymania, moja praca i pasja. Mam ogromnie dużo szczęścia, że zarabiam na życie tym, co kocham. Jeździsz po świecie i tatuujesz ludzi. PS: Miałem taki wielki plan, żeby połączyć swoje dwie pasje – podróżowanie i tatuowanie, ale nie bardzo miałem pomysł, jak to zrobić. Los mi pomógł, samo wszystko się potoczyło bez mojej pomocy. I tak mam okazję podróżować i tatuować, bo tatuowanie jest z założenia taką mobilną pracą. Znam ludzi, którzy przez trzy, cztery lata bez przerwy jeżdżą po świecie i tatuują.

Jak to jest w twoim przypadku, ktoś zaprasza cię do siebie czy wybierasz sobie jakiś kierunek świata i szukasz studiów tatuażu?

PS: Owszem, często bywam zapraszany, ale jako że mam małe dziecko, z którym chcę spędzać jak najwięcej czasu, to muszę rozważnie wybierać to, w jaki sposób będę wykorzystywał czas poza domem. Dlatego nie jeżdżę do pierwszego lepszego studia. Poszukuję studia z artystami, którzy mnie inspirują, gdzie możemy wymienić się doświadczeniami i możemy się czegoś nauczyć od siebie. Praca w studiach, które się specjalizują w etnice, blackworku i dotworku, dają mi zdecydowanie więcej niż praca w tradycyjnym komercyjnym studiu. Ale nawet kiedy wybieram się na wakacje czy w podróż niezwiązaną z pracą, zabieram ze sobą maszynę, bo wiem, że może jakaś fajna sytuacja wyniknąć. Kiedy niedawno podróżowałem przez miesiąc po Meksyku, zdarzyło mi się wykonać trzy tatuaże w ruinach świątyni Majów.

To niezwykłe miejsce.

PS: Tak, ale na ziemi jest mnóstwo miejsc, gdzie atmosfera jest niesamowita, mistyczna, całkowicie odmienna od zacisza typowego studia. Praca w takich warunkach to zupełnie inna jakość.

Czy tatuaże, które wykonujesz, są twoimi autorskimi wzorami? Czy klienci przychodzą do ciebie z gotowymi wzorami?

PS: Bardzo rzadko się tak zdarza, praktycznie zawsze są to moje prywatne projekty. Zanim stworzę coś odpowiedniego dla danej osoby, dużo z nią rozmawiam, staram się poznać i zrozumieć, tak aby wzór pasował do osobowości i oczywiście oczekiwań. Nawet gdy tatuuję w tak egzotycznych miejscach jak Tajlandia czy Meksyk, jedynie czerpię inspirację z tamtejszego wzornictwa, ale projekty są moje własne.

Klienci do ciebie wracają?

PS: Tak. Zdarza się, że w czasie podróży nie jestem w stanie ze względu na czas zrobić czegoś dużego, bo kilkugodzinna sesja odbywa się na przykład w środku dżungli, więc potem spotykamy się ponownie. Niesamowite jest to, że mogę dzięki swojej pasji spotkać tylu interesujących ludzi. Tak zdarza się także ze znajomymi z dawnych lat. Dzięki temu odnawiam szkolne znajomości (śmiech). Podobnie jest z tymi ludźmi spotkanymi w drodze.

Wspomniałeś o świątyni Majów, w jakich innych jeszcze dziwnych miejscach udało ci się kogoś wytatuować?

PS: Było kilka takich miejsc. Jedna ze świątyń kompleksu Angkor w Kambodży. Wytatuowałem tu człowieka, który ze swoją dziewczyną przemierzał Kambodżę boso, na rowerach. Zaprzyjaźnionego tatuażystę tatuowałem w kamiennym kręgu w kaszubskiej wsi Węsiory. Urokliwe miejsce w środku lasu, przy jeziorku, takie bardzo słowiańskie. Trafiłem tam po kilku miesiącach podróżowania po Azji i byłem tym miejscem zachwycony, bo nie ustępowało niczym tym, które zobaczyłem za granicą.

Jak to się stało, że trafiłeś do Bielska-Białej?

PS: Pochodzę z Mazur, z małej wioski Waplewo położonej około 20 km od Grunwaldu. Jestem szczęściarzem, że mogłem na tych pięknych terenach dorastać. Ciężko było mi się na początku przestawić na śląską ciasną zabudowę. Ale przyjechałem za dziewczyną. Kobiety są najlepszym towarem eksportowym Bielska-Białej (śmiech). Zabawnym zbiegiem okoliczności trzy miesiące przed tym, jak ja sprowadziłem się do Bielska-Białej, przenieśli się tutaj dwaj świetni tatuażyści, także z powodu dziewczyn.

Powiedz, jak rozpoznać dobrego tatuażystę? Jak nie dać się „naciąć”?

PS: W doborze wykonawcy trzeba być po prostu mądrym. Sprawdzać portfolio. Najlepiej jest zapytać jakiegoś znajomego, który się zna na temacie, i spędzić kilka dobrych godzin w internecie, szukając tego, co się nam naprawdę podoba. Jeżeli wchodzisz do salonu, to w zasadzie od razu widać. Na najlepszych trzeba czekać kilka miesięcy albo nawet lat.

Jak długo trzeba czekać w kolejce do ciebie?

PS: Kiedyś zapisywałem wszystkich, teraz zapisuję ludzi dwa razy do roku. Otwieram zapisy pierwszego czerwca i pierwszego grudnia. Przez kilka dni zbieram e-maile i potem dokonuję selekcji, kogo chcę tatuować, a kogo nie. To bardzo wygodny system, bo daje tak naprawdę wolność. Ten sześciomiesięczny timing daje mi możliwość wybierania sobie klientów i swobodę. Bo kiedy bukuje się zabiegi na dwa lata do przodu, to brzmi super, ale tak naprawdę człowiek staje się niewolnikiem swojego sukcesu. Zawsze cieszyłem się ze swojej wolności i chciałbym cieszyć się nią jak najdłużej.

Czy próbujesz różnych technik tatuażu?

PS: Oczywiście. To jest inny klimat, inna jakość. Ręcznie trwa to znacznie dłużej, wzory są prostsze. Na sobie mam ręcznie wykonane tatuaże. Sam, jeśli tylko mam okazję, to chętnie w ten sposób pracuję. Maszyna daje jednak znacznie więcej możliwości, dlatego wolę z niej korzystać. Z tym narzędziem czuję się znacznie pewniej.

Ćwiczysz tatuowanie na swojej dziewczynie?

PS: Na początku faktycznie na niej ćwiczyłem (śmiech). Teraz muszę to trochę poprawiać, na szczęście nie było tak źle.

Nie będziesz zabraniał swojemu synkowi zrobienia sobie tatuażu?

PS: Chciałbym, żeby poczekał choćby do osiemnastki i żeby dał mi ten przywilej, abym zrobił mu go jako pierwszy.

Plany…

PS: Sam jestem zdziwiony, jak szybko osiągnąłem to, co mam teraz, i w jak dobrym kierunku to wszystko zmierza. Nie chcę jakoś zapeszać, ale mam dużo dużych pomysłów. Planuję budowę domu gdzieś w pobliskich górach. Jakieś małe gospodarstwo agroturystyczne. Obok domu zbuduję sobie studio. I będę przyjmował klientów w miejscu, gdzie będą mogli przy okazji odpocząć od cywilizacji, codziennej gonitwy. Chciałbym, aby moja praca nie była wyłącznie aktem tatuowania, tylko tym, czym w społeczeństwach pierwotnych była przez tysiące lat – rytuałem przejścia, sposobem na przezwyciężenie siebie samego i stanie się lepszym, silniejszym człowiekiem.

Dziękuję za rozmowę.